Kukulska śpiewała kiedyś „światło…nosisz je w
sobie”. Pomijając wartość sentymentalną tego utworu nie wnosi on nic w moje
makijażowe rozważania. Co jeśli jednak „światło” ma moc sprawczą? Gdy dzięki
niemu uzyskujemy efekt paru dodatkowych godzin snu? No to już inna bajka. Takie
„światło” chcemy, kochamy i wynosimy na piedestał.
W dzisiejszym sparingu wezmą udział wychwalany
i uwielbiany przez wielu rozświetlacz YSL Touche Éclat Radiant Touch w odcieniu
nr 2, a także od niedawna dostępny, jeszcze nie tak popularny, rozświetlacz od
Estēe Lauder, Double Wear Brush-On Glow BB Highlighter w odcieniu 2C.
Podstawowym zadaniem rozświetlacza jest…i tu
niespodzianka…rozświetlanie. Nie jest to korektor, dzięki któremu ukryjemy
intensywne cienie pod oczami. Można łączyć te dwa produkty jeśli chcemy dobrze
zamaskować a zarazem rozświetlić tę problematyczną strefę. Sam rozświetlacz
idealnie nada się nam do mniej zauważanych cieni ale także do rozświetlania
środka twarzy (czoło, grzbiet nosa, rynienka podnosowa, broda). Dzięki temu
będziemy wyglądać bardziej promiennie i świeżo.
Pierwsze ciosy zadawać będzie YSL. Wiele z was zna bardzo dobrze ten produkt.
Ma on dość płynną konsystencję, wystarczy
jedno kliknięcie aby wydobyć ze złotego opakowania tyle produktu ile jest nam
niezbędne.
Bardzo dobrze się rozprowadza, pozostawia
skórę nawilżoną (nie ściąga, nie podrażnia) i promienną. Oferuje krycie na
średnim poziomie. Radzi sobie dobrze nawet z dość intensywnymi cieniami pod
oczami jednak nie należy nakładać zbyt wielu warstw gdyż może zacząć się
gromadzić w zmarszczkach i zagłębieniach.
Nakładając go na podkład aby rozświetlić
twarz, nie waży się, ładnie wtapia się w skórę, nadając jej naturalny blask.
Dostępny jest w 3 odcieniach. W opakowaniu
otrzymujemy 2,5 ml za około 189 PLN.
Odstraszać może wysoka cena. Jednak jakość
reprezentowana przez ten produkt jest w zasadzie niepodważalna. Jedyne co mi
nie za bardzo pasowało to konsystencja. Trochę zbyt płynna, wymaga dość
starannego wklepania.
Produkt od Estēe Lauder jest dla mnie
nowością. Pierwsze spotkanie nie było zbyt pozytywne, gdyż mimo intensywnego
kręcenia (w przeciwieństwie do YSL tu się kręci a nie klika aby wydobyć produkt
z opakowania) rozświetlacz uparcie siedział w opakowaniu i odmawiał ujawnienia
się. Po jakimś czasie uległ i było już
tylko lepiej.
Prawy sierpowy tego produktu to konsystencja.
Bardziej kremowa niż YSL, dobrze trzyma się skóry. Oczywiście jest to bardzo
indywidualna sprawa, i ktoś może woleć „lejącą się” formułę od YSL. Ja dryfuję w stronę produktów o bardziej
zwartej konsystencji.
Double Wear Brush-On Glow po nałożeniu wydaje
się od razu stapiać ze skórą. Dobrze nawilża a krycie, tak jak u YSL, jest na
średnim poziomie. Kolejne warstwy ułatwią zakrycie ciemniejszych cieni. Według mnie
jest bardziej odporny na gromadzenie się w zmarszczkach i załamaniach.
Bardzo dobrze rozświetla twarz. Po jego
nałożeniu od razu widzimy różnicę. Skóra wydaje się być wypoczęta i świeża.
Dostępny w 4 odcieniach (dwa ciepłe i dwa
chłodne). Za 2,2 ml zapłacimy około 146 PLN.
Trudno jest oceniać dwa produkty o podobnych
właściwościach i z tej samej grupy cenowej. Oba reprezentują świetną jakość i
nadają się zarówno dla profesjonalistów jak i do użytku domowego.
Przebieg i wynik sparingu może być jednak
zaskoczeniem. Tym razem laur zwycięstwa należy się Estēe Lauder. Cieszę się, że
zdecydowałam się na zakup tego produktu. Jest to świetna alternatywa, a nawet
zaryzykowała bym stwierdzenie, że zastępstwo za YSL Touche Éclat. Polubiłam
konsystencję i kolor. Łatwość z jaką się wchłania i rozprowadza. Dodatkowo świetnie kryje niechciane cienie, dobrze rozświetla twarz i nadaje jej bardzo "wyspanego" wyglądu.
Niezależnie jaki korektor/rozświetlacz
nakładam używam do tego pędzelka a następnie lekko przyklepuję produkt palcami.
Dzięki temu ładnie połączy nam się ze skórą i osiągniemy nieskazitelny efekt.
Aby utrwalić produkt pod oczami (tak aby nie
gromadził się w załamaniach) i przedłużyć jego trwałość, lubię przypudrować go
pudrem transparentnym lub rozświetlającym. Pamiętajmy jednak, że rozświetlający
nie znaczy z brokatem czy z drobinkami. Moim ulubieńcem jest Secret Brightening Powder w odcieniu 1 od
Laura Mercier.
Jeśli chciałybyście przeczytać recenzję tego
produktu zostawcie info w komentarzu.
Do następnego !
Wydaję mi się, oczywiście tak na pierwszy rzut oka, że ten rozświetlacz od Estee Lauder wygląda dużo ładniej. Nie wiem dlaczego, być może ma bardziej zbliżony kolor do Twojej karnacji. :) Sama przymierzałam się do jego kupna, bo niestety moje cienie zaczynają już grać mi na nerwach. Mam tylko nadzieję, że będzie wydajny. :D
OdpowiedzUsuńJestem z niego bardzo zadowolona :) jeśli chodzi o pojemność wydaje mi się, że będzie bardziej wydajny niż ten od YSL, gdyż wystarczy niewielka ilość aby zamaskować niechciane cienie. Też swoich nie lubię a produkt od Estee świetnie sobie z nimi radzi.
Usuń