Znacie to uczucie kiedy kupujecie nowy
kosmetyk, zacieracie rączki w oczekiwaniu na pierwsze jego użycie…no i
przychodzi ten moment…a wasz entuzjazm zostaje dźgnięty ostrzem bubla ?
Mimo iż lubię poczytać trochę o produktach, które zmierzam nabyć,
może nawet przejść się do sklepu z kosmetykami i upaprać sobie rękę próbując
piąty odcień pomadki i drugi cieni do powiek, to nadal zdarzają się zakupowe
porażki.
Kiedy jeszcze makijażem interesowałam się
tylko w teorii a moja ogólna pewność siebie mocno kulała, byłam idealnym
materiałem do wciskania mi nieodpowiednich kosmetyków. Nie miałam odwagi
powiedzieć, że uważam, że sugerowana pomadka wygląda na mnie trupio a
„profesjonalnie” dobrany odcień podkładu nadał by się idealnie gdybym była
córką młynarza.
Na szczęście co nieco się zmieniło i teraz
bardziej świadomie dokonuję wyborów, nie boję się nie zgodzić z propozycjami
doradców ze sklepów z kosmetykami. Nie zmienia to faktu, że czasem połaszę się
na coś pod wpływem chwili…bo cena taka niska, bo opakowanie takie piękne, bo
taka nowość. Te produkty lądują w pudełeczku z innymi nieudanymi zakupami lub
obdarzam nimi kobiety z mojej rodziny.
Poniżej to, co mi nie podpasowało ale jakimś
cudem uratowało się przed banicją.
Pomadka od Makeup Academy (MUA) w odcieniu nr
12 – kupiłam ją przez internet, bez wcześniejszego przetestowania. Co mnie
podkusiło? Chciałam sprawdzić czy szminka za 5,90 PLN jest coś warta. Ten odcień byłby bardzo sympatyczny gdyby nie
duże drobinki brokatu, które nie dość, że są wyczuwalne na ustach to jeszcze,
delikatnie mówiąc, świecą się jak kula dyskotekowa. Mam jeszcze dwie pomadki z
tej serii ale bez „świetlistych” drobinek i są całkiem znośne…na pewno lepsze
niż ta z nr 12. Podczas gdy robiłam zdjęcia pomadka się rozczłonkowała...czy muszę dodawać coś więcej?
Korektor pod oczy Bio Detox Organic od
Bourjois – czemu kupiłam? Kiedyś miałam roll-on pod oczy od Clinique i bardzo
zainteresowało mnie zastosowanie tej formy nakładania przy produkcie kolorowym.
Jak się okazało, nie był to strzał w dziesiątkę…nawet w piątkę . Kulka jest
wiecznie brudna, korektor zasycha przy jej granicy z opakowaniem. Zapach jest
mało przyjemny a sam produkt szybko zbiera się w załamaniach mimo
przypudrowania.
Paleta cieni Runway Eyes nr 5 od Misslyn –
kupiłam w drogerii w przejściu przy metrze Centrum. Jedyne co pomyślała to:
uuuu, jakie ładne kolory. Chcę ! I w zasadzie bez sprawdzenia pigmentacji czy czegokolwiek
innego wydałam na nią prawie 40 PLN. W domu przekonałam się, że kolory wypadają
blado, cienie kiepsko się rozcierają…ogólnie smutek.
Eyeliner w kredce od MUA, odcień Snow White –
kupiłam bo była tania a ja potrzebowałam na szybko białej kredki. Konsystencja
jest dość kremowa, może nie najlepsza ale do zaakceptowania. Może niezbyt
trwała…ale największy problem mam z tym, że skuwka została przekształcona w
temperówkę. Ktoś, kto to wymyślił chciał dobrze…ale mnie ta „pomoc” denerwuje.
Co przekręcę kredkę (lub sama się przekręci) to ona się temperuje i obierki
zostają na skuwce albo zaczynają wędrówkę po kosmetyczce zostawiając po sobie
białe ślady na pozostałych kosmetykach. Według mnie nie była to trafna
innowacja
Stosowałyście powyższe produkty? Może u was się sprawdziły? Jestem bardzo ciekawa, także koniecznie dajcie znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz