Zacznę od narzekania. Przesyłka z Chin szła
ponad dwa miesiące. Ja już prawie zapomniałam, że coś zamówiłam z tego
odległego kraju. Szła szła ale w końcu doszła dostarczając mi tym samym troszkę
radości.
Born Pretty Store to sklep internetowy, w
którym możemy znaleźć najróżniejsze cuda. Od kosmetyków po zabawki i biżuterię.
Wysyłka z tego sklepu jest darmowa, tak samo jak z innych serwisów wysyłających
paczki międzynarodowo z Chin. Ceny są bardzo przystępne, wybór duży, czas oczekiwania na
paczkę to co najmniej 16 dni roboczych.
Zamówiłam 4 produkty aby sprawdzić czy
warto w przyszłości pokusić się na inne z oferty Born Pretty Store. Czy pod
wpływem zachwytu moje oczy stały się tak duże jak te postaci z Mangi?
Najbardziej zależało mi na rzęsach.
Kupiłam dwa opakowania. Pierwsze ($6.12) zawiera pięć identycznych par rzęs,
które przypominają mi Demi Wispies od Ardell.
Drugie opakowanie ($3.99) to także pięć kompletów, jednak każda z par
jest od siebie różna.
Rzęski są miękkie, na przeźroczystej
żyłce (wolę takie od tych na czarnym pasku). Należy pamiętać aby tę żyłkę
przyciąć przed przyklejeniem rzęs gdyż dość znacznie wystaje na obu końcach i
mogłaby podrażnić powiekę. Łatwo dostosowują się do kształtu oka i nie
sprawiają większych problemów przy aplikacji.
Kolejny produkt, który mnie skusił to
różowy liner ($6.35). Nigdy nie miałam tego kosmetyku w takim kolorze i stwierdziłam, że teraz albo nigdy.
Zacznę od pozytywów. Intensywny kolor,
wodoodporny (i to do tego stopnia, że swatch przetrwał na mojej dłoni 3 mycia
rąk, mycie włosów i zmywanie naczyń) i łatwy do nałożenia dzięki precyzyjnemu
aplikatorowi. Opakowanie też urocze.
Zło ujawniło się jak tylko odkręciłam
zakrętkę…i było na tyle oszałamiające, że powyższe atuty po prostu straciły na
znaczeniu. Chodzi mi o zapach produktu. Jedyne z czym mogę go porównać to
zapach wódki. Jakbym miała zawiązane oczy i ktoś podetknął by mi to różowe cudo
pod nos właśnie tak bym je nazwała.
Niestety producent nie uraczył
konsumenta opisem składu, także trudno powiedzieć co tam w środku pływa…oprócz
oczywiście różowego pigmentu i kuleczki rozbijającej. Wiem, że na pewno nie
użyję tego linera na nikim innym niż na sobie…i to tylko dlatego, że ma tak
piękny kolor, że nie sposób się oprzeć.
Tusz do rzęs Cats Fiber Velvet Mascara balala ($5.30). Nad uroczym opakowaniem tego produktu prawie się rozpłynęłam a opis na pudełeczku przyprawił mnie o chichotanie. Po nałożeniu tuszu, rzęsy maja stać się niczym skrzydła motyla dzięki zawartym w nim włóknom.
Tusz do rzęs Cats Fiber Velvet Mascara balala ($5.30). Nad uroczym opakowaniem tego produktu prawie się rozpłynęłam a opis na pudełeczku przyprawił mnie o chichotanie. Po nałożeniu tuszu, rzęsy maja stać się niczym skrzydła motyla dzięki zawartym w nim włóknom.
Po pierwszym zachwycie kotkiem, opisem,
motylami i innymi niezwykłościami zechciałam sprawdzić z czym tak naprawdę mam
do czynienia.
Zapach nie zachwyca, wyczuwalna jest w
nim chemiczna nuta ale daleko mu do różowego linera. Szczoteczka jest dość duża
ale dobrze rozczesuje rzęsy. Najwięcej produktu zostaje na czubku szczotki
tworząc swoisty ogonek (może to ta kocia tematyka…nie wiem).
Po nałożeniu trzech warstw uzyskujemy efekt wydłużonych, dobrze rozdzielonych rzęs. Jeśli szukacie pogrubienia czy efektu sztucznych rzęs to raczej nie tędy droga. Nosiłam go cały dzień i nie zauważyłam żeby się kruszył. Jest trwały i ma ładny głęboki odcień czerni. Kotek na plus.
Nie wiem czy skuszę się na ponowne
zakupy w Born Pretty Store. Na pewno jest tam wiele perełek, które warto by
mieć w swojej kosmetyczce, jednak czas oczekiwania na przesyłkę bardzo mnie
zniechęcił. Gdyby nie ten „pachnący” liner zakupy oceniłabym bardzo pozytywnie.
Cena też jest przyjazna. W przeliczeniu na PLN za 10 par rzęs, tusz i liner
zapłaciłam 74 PLN. Do tego brak kosztów przesyłki.
Także jeśli wam się nie spieszy to
polecam…no może nie liner. Nie dajcie się skusić temu różowemu diabelstwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz